O wodzie w naszym regionie

O wodzie w naszym regionie

Woda i sposób gospodarowania nią jest jedną z najpilniejszych spraw i największych wyzwań naszego kraju, choć pierwszoplanowi politycy, zdają się zauważać to zagadnienie wyłącznie wtedy, gdy mamy do czynienia ze stanem klęski żywiołowej. Problem jednak z każdym rokiem narasta i czas go wreszcie dostrzec, zanim zachwieje całą naszą gospodarką. Woda jest bowiem podstawą naszego bytu. Stąd potrzeba napisania tego tekstu. 

Mamy problem i to duży

Większa część obszaru Kasztelanii Ostrowskiej, według mapy „Plan przeciwdziałania skutkom suszy”, dostępnej na Hydroportalu (https://isok.gov.pl/hydroportal.html), zakwalifikowana jest do kategorii obszarów skrajnie zagrożonych suszą. Zachodnia część naszego regionu, na zachód od Kiszkowa, Stęszewka i Biskupic Wielkopolskich to wg. wspomnianej mapy obszary silnie zagrożone suszą. Jedynie centralna część Puszczy Zielonki to obszar umiarkowanie zagrożony suszą. O tym, że centralna część Pojezierza Gnieźnieńskiego boryka się z problemem braku wody, obniżaniem się lustra jezior i częstymi suszami, chyba każdy słyszał. Jak mantrę wszyscy powtarzają o potrzebie retencjonowania wody oraz to, że Polska jest krajem, który sobie w tej materii słabo radzi. Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że ludzie, i ci zwykli mieszkańcy miast i wsi, a także urzędnicy, nie bardzo rozumieją istotę problemu i co to właściwie jest ta retencja? Większości pojęcie to kojarzy się wyłącznie z budową zbiorników retencyjnych, które ochoczo są tworzone. Tylko czy to coś daje? Czy to w ogóle jakoś przekłada się na sytuację w rolnictwie? Niestety nie. Może lokalnie podniesie się poziom wód wokół zbiornika i powyżej. Może nieco zwiększy się wilgotność i obniży temperatura. Ale to za mało. A może potrzeba jeszcze więcej zbiorników wybudować? To absurd! To bez sensu! Każdy zbiornik to olbrzymi wydatek. To kolejna zapora i bariera dla migracji ryb. Każda zapora to zniszczenie siedlisk zależnych od wylewów rzek, znajdujących się poniżej. Każdy zbiornik stosunkowo szybko wypełnia się osadami, ulega eutrofizacji, czyli przeżyźnieniu i degradacji – wymaga regularnego usuwania gnijących osadów, które jakoś trzeba zagospodarować. Na to zazwyczaj nie ma pieniędzy. No i budowa zbiorników łączy się przecież z zalewaniem znacznej powierzchni gruntów. Budowa dużych zbiorników przynosi nieproporcjonalnie mało korzyści w stosunku do poniesionych kosztów budowy i negatywnych oddziaływań na środowisko. To tylko złudne poczucie, że według statystyk zretencjonowaliśmy ileś tam milionów m3 wody więcej. Tylko co z tego? Co z tego, skoro na okolicznych polach dalej mamy suszę i straty plonów? W tym co obecnie dzieje się nad naszymi wodami nie ma ani odrobiny zdrowego rozsądku. Miliardy wydajemy na to, żeby się wiosennej wody pozbywać a potem kolejne miliardy na to aby tą wodę odzyskać. To się oczywiście nie udaje, więc kolejne miliardy wydajemy na odszkodowania dla rolników, za straty spowodowane suszą. Chyba za dużo tych pieniędzy mamy…

Reżim odpływu naszych rzek

W naszym regionie, większość cieków reprezentuje typ 3 reżimu odpływu, tj. reżim niwalny silnie wykształcony. Jest on typowy dla obszarów o najniższych sumach opadów i rzek o najniższych odpływach oraz zazwyczaj słabym zasilaniu podziemnym. Charakteryzuje się on największymi zmianami odpływu w cyklu rocznym: poziom wody w rzekach co roku znacznie podnosi się w czasie wiosennych roztopów, a latem aż do jesieni bardzo silnie opada, gdyż parowanie zaczyna przeważać nad opadami i bilans wodny jest ujemny. Dopiero pod koniec roku poziom wody znów zaczyna się nieco podnosić. Jednak dopiero na wiosnę ponownie możemy liczyć na wysokie stany. Oczywiście wszystko zależy od pogody: okresowe wezbrania mogą się zdarzyć zawsze po wielkich ulewach, nie mniej przedstawiony powyżej schemat jest regułą. Warto zauważyć, że o tym jak dużo będzie wody w danym roku decyduje głównie ilość zimowych opadów śniegu – stąd zresztą nazwa reżimu – niwalny. Obecnie, jak możemy sami zaobserwować, zimy są coraz mniej śnieżne. Efektem tego są coraz częściej wysychające rzeki. Szczególnego znaczenia nabiera więc retencjonowanie wody, zwłaszcza tej wiosennej!

Tereny zalewowe – wyjątkowe walory

Rzeki wylewają na swoje tereny zalewowe. Dzięki zalewom na takich terenach wykształciły się bardzo żyzne gleby – mady i czarne ziemie, regularnie wzbogacane naniesionymi przez rzekę osadami. Jednocześnie, dzięki wylewom rzeka oczyszcza się z nagromadzonych zanieczyszczeń, które są wchłaniane przez bujną roślinność. Na obszarach mało przekształconych przez człowieka, obszary zalewowe porastają lasy łęgowe, przystosowane do takich wylewów i zależne od nich. Gdy zalewów brak, to gatunki lasów łęgowych giną – są wypierane przez gatunki nie tolerujące zalewania. Mówimy wtedy o grądowieniu łęgów, gdyż na miejsce roślin łęgowych wkraczają gatunki sąsiednich grądów. Do zalewów przystosowane są również rzeczne gatunki ryb, odbywające na zalewanych terenach tarło. Warto wspomnieć, że lasy łęgowe, w naszych szerokościach geograficznych, stanowią najbogatsze w gatunki ekosystemy, będące takimi odpowiednikami lasów deszczowych. Tych topolowych, rozwijających się w dolinach wielkich rzek, w postaci dojrzałej zachowało się w Polsce mniej niż 1 % dawnego areału. W naszym regionie mamy głównie najpospolitsze łęgi olszowo-jesionowe i rzadsze, wiązowo-jesionowe. Lasy łęgowe zostały w dużej mierze wycięte i przekształcone na łąki, pastwiska lub pola, ze względu na żyzność gleb i z powodu przekonania, że lasy łęgowe zmniejszają przepustowość dolin rzecznych (lub międzywala), powodując wzrost zagrożenia powodziowego. To tylko część prawdy, gdyż lasy te działają jak gąbka: spowalniają prędkość przepływu oraz zatrzymują i pochłaniają olbrzymie ilości wody. Są bardzo korzystne zwłaszcza w górnej części zlewni, na terenach położonych powyżej miast i terenów zagospodarowanych.

Na obszarach przekształconych przez człowieka, miejsce lasów łęgowych często zajmują łąki zmienno-wilgotne. Łąki, użytkowane od wieków przez człowieka, na paszę dla zwierząt lub ściółkę, wykształciły różnorodne zbiorowiska roślin i zwierząt, przystosowanych do takich lub innych sposobów użytkowania, wilgotności lub zawartości składników mineralnych takich jak np. węglan wapnia. Inne zespoły roślin wykształcały się na łąkach użytkowanych sporadycznie lub raz w roku a inne na łąkach koszonych częściej. Ważnym czynnikiem jest także nawożenie, orka lub oczywiście celowy wysiew konkretnych gatunków paszowych. Łąki są świetnym przykładem na to, że działalność człowieka w przeszłości nie zawsze była niszczycielska ale często prowadziła do powstania nowych, bogatych ekosystemów. Za najcenniejsze przyrodniczo uważa się łąki trzęślicowe i selernicowe – ich występowanie wiąże się właśnie z terenami zalewowymi i ekstensywnym użytkowaniem. Na takich łąkach rosną jedne z najpiękniejszych i niestety wymierających roślin naszych łąk: czarcikęs łąkowy, goździk pyszny, przytulia północna, mieczyk dachówkowaty, kosaciec syberyjski, goryczka wąskolistna, oman wierzbolistny czy osobliwa paproć – nasięźrzał pospolity. Największą ozdobą łąk selernicowych jest zaś czosnek kątowy. Z niektórymi, wymienionymi tu rzadkimi gatunkami roślin, związane są ginące gatunki motyli jak przeplatka aurinia czy modraszek alkon. Zalewane łąki były zasiedlane przez liczne gatunki ptaków wodno-błotnych, jak kuliki, rycyki, krwawodzioby, bekasy, czajki, derkacze, cyranki, płaskonosy i wiele innych, które znajdowały tu dla siebie znakomite żerowiska lub miejsca lęgów. Również tego rodzaju łąki są zależne od wylewów i bez nich wypierane są przez inną roślinność. Większość wymienionych powyżej gatunków roślin i zwierząt jest już poważnie zagrożonych wyginięciem w naszym kraju. Obecnie jednak, znacznie większym zagrożeniem dla łąk zmienno-wilgotnych, jest albo zupełne zarzucenie użytkowania albo przeciwnie – intensyfikacja użytkowania, prowadząca do eksterminacji gatunków łąk trzęślicowych. Jedynym dla nich ratunkiem są dopłaty dla rolników, którzy dostosowują sposób użytkowania do wymogów zachowania takich łąk.

Goździk pyszny. Fot. Piotr Fonfara
Czarcikęs łąkowy. Fot. Piotr Fonfara

Szkodliwość dotychczasowych praktyk

W zasadzie niemal wszystkie prowadzone na naszych ciekach prace „utrzymaniowe” prowadzą do przyspieszania odpływu wód. Dotychczas prace te wykonywano z reguły bez jakiegokolwiek poszanowania środowiska naturalnego. W przypadku małych cieków często są prowadzone ciężkim sprzętem i polegają na pogłębianiu i prostowaniu cieków. Nieuchronnie wiąże się z tym niszczenie niemal całego życia w tych ciekach i długo po wykonaniu takich prac to życie nie wraca. Ryby nie znajdują tam bowiem ani pożywienia ani schronienia a często nawet wody, gdyż celem takich prac jest przecież maksymalne przyspieszenie odpływu. Żeby było bardziej absurdalnie prace te prowadzone są pod hasłem przeciwdziałania skutkom suszy i powodzi. I tak nasze małe rzeczki – dawniej piękne i pełne barwnego życia, zostają zamienione w obskurne „smródki”, których jedyną funkcją jest odprowadzanie ścieków z pól i gospodarstw. Proceder ten trwa niezmiennie od kilkudziesięciu lat. Mimo coraz powszechniejszej wiedzy na temat negatywnego oddziaływania na środowisko i gospodarkę wodną, prace utrzymaniowe prowadzone są w ten sam niszczycielski i bezmyślny sposób, jakby PRL nigdy się nie skończył. Dodajmy, że przy milczącej i obojętnej postawie RDOŚ-ów, ulegających naciskom i nakazom „z góry”, żeby nie przeszkadzać. Wszyscy eksperci od gospodarki wodnej, hydrolodzy, hydrobiolodzy stukają się w czoło i zastanawiają jak to możliwe. Nie pomagają apele do rządów, nie pomaga działalność coraz liczniejszej rzeszy przeróżnych organizacji i stowarzyszeń broniących rzek. Przepisy unijne (m.in. Ramowa Dyrektywa Wodna) Polska implementowała z dużym opóźnieniem a nowe dokumenty planistyczne, zgodne z nową ustawą Prawo Wodne, dopiero mają powstać. W 2021 roku po raz pierwszy odbyły się konsultacje planów gospodarowania wodami na obszarach dorzeczy. Na początku tego roku, po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z konsultacjami społecznymi projektów planów utrzymania wód. Fatalny obecnie stan wód ma być do 2027 roku doprowadzony do stanu „dobrego”. Pewnie to się nie uda ale… Może wreszcie coś się zmieni?

Ważne jednak abyśmy my obywatele rozumieli o co chodzi z tą retencją. Od kilkudziesięciu lat jesteśmy świadkami pogłębiania rzek, czyszczenia z roślinności, wycinania drzew i krzewów, odmulania i niszczenia tam bobrowych. Przyzwyczailiśmy się, że jest to „norma” i że takie postępowanie jest właściwe. W przekonaniu statystycznego Polaka należy robić wszystko aby rzeka nie wylewała a jeśli wyleje, należy jak najszybciej odprowadzić wody wezbraniowe do koryta. Jeżeli cokolwiek blokuje lub hamuje odpływ to jest to postrzegane jako zagrożenie dla „swobodnego spływu wód”, które zdaje się być myślą przewodnią. Prawda, że tak jest? Takie myślenie powinno jednak już dawno odejść do lamusa. W ten sposób sami pozbywamy się okresowego, wiosennego nadmiaru wód a potem przychodzi lato i w rzeczkach ledwo co się sączy albo ich koryta są suche. Pola uprawne wysychają a rolnicy załamują ręce, że stracili plony. I tak co roku. Jak to zmienić?

Rzeka Główna, po pracach utrzymaniowych wykonanych w 2023 roku. Fot. Piotr Fonfara

 Jak to zmienić

Należy retencjonować wodę, ale w sposób właściwy. Nie tylko w rzece ale też w gruncie, na całej powierzchni jej zlewni. W zasadzie można powiedzieć, że należy pozwolić aby rzeki ją retencjonowały. Czasem wystarczy bowiem zaprzestać dotychczasowych, szkodliwych praktyk, zapewniających „swobodny spływ”. Niestety w wielu przypadkach przekształcenie rzek jest tak silne, że czekanie na powrót do stanu właściwego może okazać się zbyt długotrwałe. Konieczne tam będą zabiegi renaturyzacyjne. To co powinniśmy teraz robić to hamować odpływ wód z wszelkich małych rzek, rzeczek i strumyków. Im dłużej woda tam będzie tym wyższy poziom wód gruntowych i większa odporność naszych pól na suszę. Nie mam jednak na myśli budowania jakichkolwiek przegród. Zastawki są dobre dla ratowania torfowisk przed utratą wody ale nie należy ich budować na wodach płynących. To zostawmy bobrom. Wszelkie trwałe, sztuczne przegrody stanowią przeszkody dla migracji ryb i zazwyczaj powodują gromadzenie się materii organicznej powodując eutrofizację wód. Blokują też transport materiału wleczonego i powodują erozję wgłębną poniżej przegrody, co skutkuje wcinaniem się rzeki w podłoże i obniżaniem poziomu wód, w tym gruntowych. Rzeki powinny meandrować, powinny być otoczone bujną roślinnością nadwodną, mokradłami i powinna w nich rozwijać się roślinność wodna. Nie należy usuwać pni drzew, gałęzi, głazów, tam bobrowych – to wszystko spowalnia odpływ i podwyższa poziom wody, więc jest korzystne! Rzeki na powrót mogłyby stać się miejscami pięknymi i cennymi przyrodniczo. Bogatymi w pięknie kwitnące kwiaty, kolorowe motyle, ważki, ptactwo wodno-błotne oraz zasobne w ryby.

Do służb zajmujących się utrzymaniem rzek powinno należeć przede wszystkim zapobieganie nadzwyczajnym zatorom, czy ewentualnie rozbiórka tam bobrowych wyłącznie tam, gdzie rzeka płynie przez bardzo płaskie tereny, użytkowane przez człowieka – zabudowane lub tereny upraw. Tam gdzie rzeki płyną głęboko wcinającymi się dolinami, zagrożenie zalania znacznych obszarów upraw czy zabudowy praktycznie nie istnieje. Podniesienie się poziomu wód nie stanowi tam dla nikogo żadnego zagrożenia.

Okresowe wylewanie rzek na tereny zalewowe jest czymś zupełnie normalnym i nie należy z tym walczyć. Nie powinien też nikogo oburzać widok zalanych łąk… I tu jest pies pogrzebany. Tu chyba jest sedno sprawy! To prawda, że właściciel zalanych łąk nie może ich wówczas użytkować a może potrzebować paszy dla zwierząt. Rolnik ponosi wówczas straty i to często dotkliwe. Nie można tego nie zauważać i wzruszać ramionami. Ale nie może być też tak, że ważny interes publiczny podporządkowywany jest interesom niewielkiej grupy ludzi, jak do tej pory. Co prawda ważniejszy jest interes publiczny, czyli w tym wypadku retencjonowanie wód, ale też nie może to się odbywać kosztem krzywdy całej grupy społecznej. Rolnicy powinni dostawać dopłaty za okresowe utrzymywanie zalanych łąk. To niski koszt w porównaniu z odszkodowaniami za straty spowodowane suszą i dotychczasowymi kosztami utrzymania rzek, które w zasadzie dewastowały i przyrodę i zasoby wodne. To stosunkowo niska cena za zminimalizowanie skutków suszy i ocalenie plonów w całym regionie. Za zachowanie wody w jeziorach i rzekach. Za zmniejszenie ryzyka powstawania pożarów.

Na naszym obszarze, w zagłębieniach terenu, występują też gdzieniegdzie mniej lub bardziej rozległe obszary podmokłe, torfowiska. Są one zazwyczaj pocięte rowami melioracyjnymi, przesuszone, zmurszałe i czasem pomału zagospodarowywane pod uprawy. To również są cenne magazyny wody a przy okazji obszary bardzo cenne przyrodniczo. O nie również powinniśmy dbać, jeśli chcemy uchronić się przed suszą. Spuszczając z nich wodę, obniżamy poziom wód gruntowych na terenach przyległych. Powinniśmy zasypać rowy na nich, lub chociaż wybudować zastawki zapobiegające ucieczce wody. Jeśli chcemy mieć wodę musimy część obszarów pozostawić przyrodzie. Obecny stan mokradeł i torfowisk w całej Wielkopolsce jest tragiczny a perspektywy na przyszłość bardzo pesymistyczne.

Woda jest przede wszystkim naszym najcenniejszym skarbem, nie zagrożeniem. Musimy o nią dbać i w taki właśnie sposób retencjonować, jeśli chcemy uniknąć problemów z suszą i jej skutkami. Od wody zależy wysokość plonów, ceny żywności, ceny energii elektrycznej, ceny wszystkich produktów i usług. Bo woda jest podstawą każdej działalności gospodarczej i każdej gałęzi przemysłu. W Polsce najwięcej wody zużywa przemysł – aż 74 % poboru powierzchniowego. W tym aż 60 % to woda pobierana przez elektrownie dla systemów chłodzenia. Rolnictwo i leśnictwo zużywają łącznie tylko 10 % ale, w przeciwieństwie do przemysłu, zużytej wody już środowisku nie zwracają. Zaopatrzenie ludności w wodę to kolejne 16 % zużycia – część tej wody jest zwracana ale tam, gdzie są oczyszczalnie ścieków, czyli głównie poza naszym regionem.

Odbudowa naturalnych zdolności retencyjnych naszych rzek i mokradeł to nie tylko zwiększenie zasobów i poprawa jakości wody. To także większe parowanie – większa wilgotność w powietrzu, obniżająca temperaturę i wpływająca na zwiększenie ilości opadów. A więc poprawa mikroklimatu! Niegdyś nasze ziemie pokrywały lasy i mokradła – było więc chłodniej i wilgotniej. Dziś mamy głównie pola – szybko nagrzewające się i wysychające. Lasy w większości zostały wycięte, a rzeki i mokradła zmeliorowane i osuszone do granic absurdu. Naprawdę, nie ma w tym nic dziwnego, że mamy taki problem z suszą.

Żeby nie było nieporozumień – są sytuacje, kiedy człowiek musi interweniować. Na przykład na terenach płaskich, z utrudnionym odpływem wód, trzeba wodę odprowadzać do rowów, gdyż w przeciwnym razie pola uprawne zamieniłyby się w bagna. Wszystko należy robić z głową i nie popadać ze skrajności w skrajność. Póki co jednak, tu w Wielkopolsce, w naszej Kasztelanii Ostrowskiej najbardziej palącym problemem jest brak wody, nie jej nadmiar. Problemem są coraz dotkliwsze susze, nie powodzie.

Pobór wód podziemnych, kopalnie, kanalizacja

Na koniec chciałem jeszcze zwrócić uwagę na inne zagadnienia, które powodują pogłębienie problemu suszy. Są nimi nadmierny pobór wód podziemnych, skutkujący ciągłym zmniejszaniem się ich zasobów oraz kopalnie żwiru, które są lokalnymi lejami depresyjnymi, powodującymi trwałe odwodnienie nierzadko cennych terenów mokradłowych, zasiedlonych przez rzadkie i ginące gatunki roślin i zwierząt. Znamy z naszego regionu wiele przykładów zaniku np. rzadkich gatunków storczyków, po powstaniu kopalni żwiru i opadnięciu poziomu wody w okolicy. Z kolei bardzo szybko opadający poziom wód w Jeziorze Kamińsko (o 2 – 3 m w ciągu kilkudziesięciu lat) i nieco mniejszy w Jez. Okoniec oraz w rezerwatach „Jezioro Pławno” i „Jezioro Czarne” spowodowany jest najprawdopodobniej nadmiernym poborem wód z lokalnego ujęcia wody. Na obszarze Kasztelanii Ostrowskiej znajduje się kilkadziesiąt studni głębiowych, dla zapewnienia wody rolnictwu w czasie suszy. Ale to nie jest wyjście. Jest to rozwiązanie doraźne, które w perspektywie długookresowej tylko pogłębia problem suszy. Pobór wód głębinowych jest nadmierny i skutkuje ciągłym zmniejszaniem się cennych zasobów tych wód, co w przyszłości może grozić wyczerpaniem się ich. Czy to będzie oznaczało koniec rolnictwa na naszych terenach? Jest to wyraźny sygnał, że należy zacząć dbać o nasze zasoby wodne, gdyż niedługo nie będzie skąd tej wody brać. Trzeba sobie uświadomić, że także centralny system kanalizacji stanowi wielki system odwadniający. Zużyta przez nas, mieszkańców, woda trafia do kanalizacji, następnie prosto do oczyszczalni w Czerwonaku lub Szlachęcinie, koło Murowanej Gośliny, a na końcu do Warty. Mało kto przejmuje się przyrodą i zasobami wody podlewając swój ogród w czasie upałów i ratując przed uschnięciem swoje ukochane rośliny. Łatwo nam przychodzi się usprawiedliwić: „a przecież sąsiad też podlewa”, „co mnie obchodzi jakaś rzeka czy bagno, ja muszę dbać o swój ogród” itd. Cóż, każdy ma swój rozum i swoje priorytety. Ocenę wpływu tych ostatnich zagrożeń i sposoby przeciwdziałania im pozostawiam ekspertom i liczę na zainteresowanie się tymi problemami urzędników odpowiedniej rangi, do których należą adekwatne decyzje i działania.