MJ

Choćbyśmy teraz leżeli brzuchem ku chmurom i patrzyli na ich leniwe kłębowiska, to i tak w tym błogim letargu bierzemy udział w wyścigu. Nie musimy pamiętać, kiedy złożyliśmy zgłoszenie oraz gdzie to było. Nie muszą tego wiedzieć też głowiaste wierzby na horyzoncie, wielka kępa olsz pośród łąk, droga polna łącząca od trzystu lat dwie wsie. W wyścigu bierzemy udział wszyscy, którzy żyjemy w krajobrazie widocznych metryk rozwoju. Niespiesznie lub galopująco wsie, urzędy, wspólnoty, jednostki pokazują sobie nawzajem, że dla rozwoju potrzeba rozmachu – czasem rozmaszku. W takim układzie odniesienia miarą rozwoju powinna być ekspansja – rozwój powinien być widoczny, a pozycję w tabeli skuteczności mierzymy kilometrami dróg asfaltowych, hektarami zabudowanych działek, inwestycjami, elektrosłupami, tynków kolorami. Więc idąc pośród wierzb głowiastych szukałem porządku dla postępu, rozwoju i nieokiełznanej ekspansji.

22 kwietnia wyznaczono na Dzień Ziemi. Czasem nazywany Dniem Matki Ziemi. Wokół wiosenne akcje sprzątania otoczenia, sporo postanowień z oszczędzaniem wody i obrzydzenie plastikiem. Te dwie ostatnie różnie nam wychodzą, bo co roku przy okazji kolejnych sprzątań i tak w worach dominuje plastik, a śmieciowe rowy w większości są suche. Same akcje sprzątania w tym roku bardziej kameralne. Z sentymentem wspominam dużą akcję „Wielomiejscowościowego Sprzątania Regionu” w 2019, gdy we wspólne działania włączyły się ekipy z ponad 30 miejscowości. Może uda się do tego wrócić latem. No ale już nieco szybciej odpokutujemy Matce Ziemi zło środowiskowe w stosikach śmieciowych worków. Wina darowana. A mi w głowie dalej świdruje ten rozwój.

murawy ciepłolubne w Lednogórze

Rozwój przez ekspansję krajobrazową ma wiele płaszczyzn. Ta najprostsza wynika wprost z naszej biologii. Niepohamowanej (niekiedy) potrzeby brania i posiadania. Kiedyś to pozwalało zebrać tyle, aby przeżyć – dzisiaj mimo nadmiaru prosi o więcej. Odcinamy kolejne terytoria pod pola, domy, magazyny, osiedla deweloperskie. To związane jest z drugą płaszczyzną, czyli spekulacją cenami gruntów i domów. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo temat obszerny, pewnie doczeka się jeszcze kilku osobnych podsumowań. Wreszcie to kwestia wyścigu o liczbę i rozmach inwestycji, które dotacyjnymi tablicami ścielą się po naszym regionie. Konkurują wsie, konkurują urzędy, konkurują powiaty. Obywatel staje się konsumentem, któremu warto – dla jego dobra oczywiście – pokazywać, że droga milionów wiedzie przez kilometry nowych połączeń kanalizacyjnych i drutów elektrycznych na osiedlach pośród pól. Miarą postępu stanie się postawienie kolejnej świetlicy wiejskiej, siłowni zewnętrznej, brukowanej drogi. Tutaj drogi czytelniku autor pragnie zapewnić, że we wszystkich tych przybytkach nie widzę nic złego samemu z siebie – o tym będzie dalej, gdy dotrzemy do kwestii zdrowego balansu.


Gdzie zatem jest miejsce na rozwój „wewnętrzny” – ludzkich umysłów, ich potrzeb, dostrzegania wartości. Chyba do tych wartości warto wrócić, bo one mogą być praprzyczyną niezrozumienia. Dzisiejszy rozwój zbyt często staje się inwestowaniem zaledwie w nasze fizjologiczne potrzeby, ogołacając nas z godności. Na przykład w hierarchii wydawania środków króluje zainteresowanie dokładaniem środków na drogi lokalne (nadal bardzo drogie), lecz brakuje środków na edukację regionalną, wspieranie kultury w małych miejscowościach, inwestowaniem w budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Dla jasności chodzi nie tyle o obrażenie się na wygodne drogi, co o budżetowy balans w doinwestowanie ważniejszych potrzeb – tych, które kształtują naszą wrażliwość, wiedzę o świecie, empatię, zaangażowanie w kulturę, otaczanie się harmonijnym krajobrazem, doświadczaniem różnorodności przyrody. Tych, które niektórzy nazywają – z całym bagażem kontrowersji – naszym człowieczeństwem. W przypadku tych ostatnich nieprzypadkowo dobrze czujemy się w mozaikowatym krajobrazie, gdzie oprócz lasów i pól są jeszcze łąki, zarośla, aleje drzew, figurki Chrystusów zatroskanych pod wierzbami, leniwych rozlanych rzek. Ta harmonia została zbadana naukowo. Badania pokazują, że otuleni piękną przestrzenią stajemy się spokojniejsi, czujemy się lepiej. W tym przypadku taki rozwój to troska o aktualnych mieszkańców i ich komfort życia.

Dostrzeganie detali zdaje się być w takiej wizji świata śmiesznostką – poważni ludzie jeżdżą poważnymi drogami, a nie myślą o muzykowaniu pod wierzbą w centrum swojej wsi. Zatem wyścig trwa. Bogaci się nasza infrastruktura i zarazem ubożeją relacje wspólnotowe, ostoje przyrody i stare chaty zanikają. Rośnie nasza stopa życia fizjologicznego a wypłaszcza sfera społecznych więzi, fascynacji nauką, radości z tkactwa. To też moje kilka lat obserwacji w naszym regionie.

 

Dzień Ziemi to okazja do refleksji nad rozwojem wewnętrznym w mikrospołecznościach. Nad przerzuceniem środków z mieć na być. I już wolę tę moją dziurawą drogę w Kocanowie, na końcu której jest stara stacja kolejowa w Lednogórze. W niej wśród nierównych cegieł spotykają się pełni energii ludzie, którzy tak bardzo mnie inspirują. Wolę mniej wydanych środków na wygłaskane ściany, a więcej na zafascynowanych zajęciami naukowymi Młodych Przyrodników. I niech szlag trafi to całe ceremonialne odcinanie kolejnych metrów asfaltowych dróg, gdy w tym czasie spektakl przecudowny raduje wrażliwe dusze i umysły – zakwitają storczyki na ostatnich mokradłach w okolicy.

List z cichego lasu

Wszedłem do lasu cichego. Lasu na krańcu lata, przy końcu wegetacji i krańcu Polski. Jestem jedną z osób, które otrzymały...

Rozwój to nie tylko ekspansja

Choćbyśmy teraz leżeli brzuchem ku chmurom i patrzyli na ich leniwe kłębowiska, to i tak w tym błogim letargu bierzemy...