W niedzielę, 02 lipca, wybrałem się na wizję terenową nad zalew Jezioro Kowalskie aby z bliska przyjrzeć się katastrofie ekologicznej i udokumentować to co zastanę.
Krótki rys historyczny
Zalew Jezioro Kowalskie to sztucznie utworzony w 1985 roku zbiornik retencyjny, powstały wskutek spiętrzenia za pomocą tamy wód rzeki Główny. Rolą zbiornika było zabezpieczenie wód na potrzeby rolnictwa. Zalane tereny obejmują m.in. teren dawnego, naturalnego Jeziora Kowalskiego, stąd nazwa zbiornika.
Charakterystyka zbiorników zaporowych
Niska jakość wód to znak rozpoznawczy zbiorników zaporowych. Zalane grunty, z warstwą organiczną na dnie a często jeszcze z wykarczowanymi drzewami, krzewami i resztkami zabudowań są stałym źródłem biogenów dla wód zalewów. Również fakt, że zbiorniki zaporowe tworzy się zazwyczaj na sporych rzekach, nanoszących stale zawiesiny organiczne, czasem również ścieki, które osiadają na dnie, dostarczając kolejnych porcji biogenów, nie sprzyja czystości wody. Dodatkowo zapora uniemożliwia wydostanie się osadów ze zbiornika, powodując ich stałą, szybszą niż w naturalnych zbiornikach kumulację. Kolejną niekorzystną cechą zbiorników zaporowych jest zazwyczaj ich niewielka głębokość, zwłaszcza w przypadku terenów nizinnych, gdzie rzeki cechują się niewielkim spadkiem i powolnym nurtem. W płytkich zbiornikach, podczas wiatrów, woda mieszana jest do dna, powodując podnoszenie się osadów i uwolnienie zawartych w nich biogenów, które stają się dostępne dla roślin, a przede wszystkim dla jednokomórkowych glonów i sinic, które w krótkim czasie potrafią zwielokrotnić swoją liczebność i biomasę, przyczyniając się do zjawiska tzw. zakwitów wód. Zakwity glonów i sinic znacznie ograniczają przejrzystość wód, powodując zanik roślinności podwodnej. To sprawia, że osady nie są utrzymywane korzeniami roślin i łatwo unoszą się w toń, zasilając wodę w biogeny (jest to tzw. zasilanie wewnętrzne). I tak woda zamienia się w organiczną zupę. Warto dodać, że wraz z zanikiem roślinności podwodnej pogarszają się warunki tlenowe w strefie przydennej. W warunkach beztlenowych, powstają tam toksyczne dla życia związki, jak metan, amoniak czy siarkowodór. W przypadku wiatrów i mieszania wody, związki te szybko utleniają się, zabierając z toni tlen i powodując przyduchę.
Niektórzy być może potrafiliby wskazać na zbiorniki zaporowe, w których woda jest czysta i obfituje w duże populacje ryb. No tak, są to najpewniej świeżo powstałe zbiorniki, gdzie woda jeszcze jest czysta a duża żyzność zapewnia dynamiczny wzrost liczebności i szybkie przyrosty masy ryb. To jednak niestety zjawisko krótkotrwałe. Po ok 20 – 30 latach zbiornik się przeżyźnia i następują opisane wyżej negatywne procesy. Jest to nieuchronne.
Co z tym zrobić?
Zalew Jezioro Kowalskie nie jest wyjątkiem. Boryka się z takimi samymi problemami co każdy inny zbiornik zaporowy. Niektórzy wskazują na konieczność oczyszczenia dna z osadów a trzeba przy okazji wspomnieć, że w przeszłości miały miejsce zrzuty dużych ilości ścieków. Jest to jednak rozwiązanie problematyczne i wymagające sporych środków. Warto uzmysłowić sobie, że osady gdzieś trzeba zgromadzić i jakoś zagospodarować. A będzie tego gigantyczna ilość. W przypadku zbiornika Malta w Poznaniu osady zostały spuszczone do rzeki Warty. Jest to duża rzeka, położona blisko zbiornika, co ułatwiło nieco sprawę. Na pewno jednak nie obyło się to bez szkody dla środowiska rzeki! Tak duże ilości osadów spuszczane do rzeki zabierają sporo tlenu i mogą stanowić śmiertelne zagrożenie dla wrażliwszych i cenniejszych gatunków ryb. Mogą też zamulać i niszczyć tarliska ryb, wymagających podłoża żwirowego i kamienistego. Co zatem zrobić z osadami z dwukrotnie większego zalewu Jezioro Kowalskie??? Wreszcie odmulanie przynosi efekt na jakiś czas, później zbiornik znowu się zamula, przeżyźnia i degraduje. Problem powraca jak bumerang. Wygląda na to, że raczej musimy pogodzić się z brudną wodą i fetorem zdechłych ryb. Cóż my ludzie zasłużyliśmy sobie na to własną bezmyślnością i krótkowzrocznym myśleniem. A właściwie to my współcześni jesteśmy ofiarami nie do końca przemyślanych działań naszych ojców i dziadków. Na naszych barkach spoczywa rozwiązanie problemu – dla dobra nas samych i naszych dzieci.
Moje wrażenia
Chociaż mieszkam bardzo blisko zalewu Jezioro Kowalskie, o ostatnim masowym śnięciu ryb dowiedziałem się od Macieja Jędrzejczaka. Sam od kilku dni raczej nie spacerowałem brzegiem zbiornika. Dzień przed informacją od kolegi odbyłem co prawda krótką przechadzkę, ale kilkanaście zdechłych ryb na odsłoniętym odcinku brzegu jaki oglądałem, nie zrobiło na mnie wrażenia. Latem zdechłe ryby to tu częsty widok. Niektóre zdychają z przyczyn naturalnych, inne są wyrzucane przez wędkarzy, lub okaleczone zerwały się z haka i dokonały żywota. Dopiero alarmująca informacja od Macieja skłoniła mnie do uważniejszego przyjrzenia się sprawie. Zacząłem od informacji w internecie. Dowiedziałem się, że najwięcej martwych ryb jest w okolicach Barcinka i zapory głównej. Dowiedziałem się też, że mieszkańcy i harcerze część ryb już zebrali samodzielnie. W niedzielę, 02 Lipca wybrałem się na wizję terenową w kajaku, aby szybciej i łatwiej „obskoczyć” jak największy obszar. Robienie zdjęć zacząłem na północnym brzegu w środkowej części zbiornika i w okolicach dwóch niewielkich wysepek, naprzeciwko bocznej tamy. Na powierzchni wody tu i ówdzie unosiły się truchła głównie drobnej płoci. Na odsłoniętym wskutek niskiego poziomu wód brzegu znalazłem również przeważnie niewielkie okazy płoci, krąpi, trochę uklei, jazgarzy i dość dużo niewielkich i średnich leszczy. Bardzo mało było okoni ale trafił się też jeden dość spory okaz (ok. 25 cm). Powierzchnia wody pomiędzy wysepkami a boczną tamą przypominała zupę rybną. Na powierzchni połyskiwały dziesiątki albo setki drobnych srebrnych ciał, a pomiędzy nimi trafiały się większe okazy leszczy. Następnie wpłynąłem w wąską, długą zatokę, w zachodniej części zbiornika. Tam bardzo dużo leszczy, w tym całkiem sporych, ponad 50 cm długości, znalazłem stłoczonych pośród odsłoniętych szuwarów i pomiędzy konarami powalonych drzew. Pomiędzy większymi sztukami oczywiście sporo drobnicy. Najwięcej zdechłych ryb zalegało przy północnym brzegu. Prawdopodobnie, związane to było z najmniejszą dostępnością terenu, a co za tym idzie, nikt tu ryb nie zbierał. Moją uwagę przykuły jednak pojedyncze, całkiem spore okazy drapieżników: sandaczy, szczupaków oraz dwa młode sumy, ok. 60 cm długości. Wyprawę zakończyłem w niewielkiej spokojnej zatoczce, blisko głównej zapory. Jest to cenna, choć niewielka, ostoja ptactwa a dno porasta podwodna łąka rdestnicy kędzierzawej. Poderwała się tu do lotu rodzinka (najprawdopodobniej) samotników, w liczbie czterech sztuk. Później obserwowałem też brodzące osobniki. Ponadto wpływając spłoszyłem kilka cyraneczek, które udało mi się sfotografować ale zdjęcie wyszło gorzej niż marnie. Do tego doszła jeszcze sieweczka rzeczna i czajka, która wydawała z siebie charakterystyczne, osobliwe dźwięki. W powietrze wzbiły się także bieliki oraz czaple siwe. Z innych ciekawych ptaków jakie tego dnia zaobserwowałem (ale w innych miejscach) wymienić warto bączka i zimorodka. To tak ku pokrzepieniu serc…
Moje refleksje
Podsumowując jednak główny wątek, czyli śnięcie ryb, to przypuszczam, że mieliśmy tu do czynienia z kolejną znaczną przyduchą ale być może nie należy wykluczać jakiegoś skażenia. Choć widok tylu martwych ryb i odór jaki temu towarzyszy nie należą do najprzyjemniejszych wrażeń, to jednak, trudno jeszcze mówić o jakichś dramatycznych stratach w rybostanie. Nie wiem jak dużą część ryb usunęli własnym sumptem mieszkańcy Barcinka ale nie wydaje mi się aby ucierpiała jakaś znacząca część rybostanu. To tylko moja subiektywna ocena. Nie znaczy to oczywiście, że nie mamy się czym przejmować. Zastanawia mała ilość okonia wśród martwych ryb. Jest to przecież jeden z najpospolitszych gatunków. Wydaje mi się, że wraz z postępującą degradacją zbiornika, gatunek ten po prostu zanika, podobnie jak szczupak, który nie znajduje tu dla siebie odpowiedniej ilości tarlisk. Brak tych drapieżników wpływa na większą liczbę ryb „spokojnego żeru”, które w obliczu przegęszczenia populacji zaczynają karleć. Potwierdzają to moje wędkarskie doświadczenia i opinie innych wędkarzy. Nadmierna ilość ryb karpiowatych w stosunku do drapieżników, również negatywnie oddziaływuje na jakość wody. Widać, że letnie przyduchy zdarzają się coraz częściej i być może jest to zapowiedź znacznie poważniejszej tragedii w przyszłości. Być może też mamy problem z celowym zrzutem ścieków. Może już czas na poważną debatę na temat przyszłości zalewu?
Inne negatywne konsekwencje budowy zbiorników zaporowych
Przegradzanie rzek i tworzenie sztucznych zbiorników ma jeszcze inne bardzo negatywne konsekwencje dla ekosystemu rzeki, poniżej zapory. Zapory uniemożliwiają lub znacznie ograniczają wylewy rzek, które są niezbędne dla ich naturalnego funkcjonowania. To wylewy warunkują istnienie w dolinach rzecznych całych zbiorowisk roślinnych, złożonych z gatunków, dla których regularne wylewy są niezbędne. Brak wylewów rzek prowadzi nieuchronnie do ich wyparcia przez inne gatunki nie tolerujące wylewów i w końcu do ich zaniku. Roślinność lasów łęgowych ustępuje wówczas roślinności grądów. Łąki zmiennowilgotne zamieniają się np. w łąki świeże. Wiele gatunków, związanych z wylewami to często gatunki wyjątkowo piękne i jednocześnie silnie zagrożone, wymierające. Nie tylko roślinność i rzadkie gatunki roślin są ofiarami braku wylewów. Z niektórymi rzadkimi roślinami terenów zalewowych związane są liczne gatunki bezkręgowców, w tym zagrożone gatunki motyli, muchówek, ważek, chrząszczy… Również niektóre gatunki ryb mają bardzo ograniczone możliwości odbycia tarła na zalewanych terenach. Zalewy, o ile się zdarzają są bardzo ograniczone przestrzennie i w czasie. Do tarła albo nie dochodzi albo równocześnie przystępują do niego różne gatunki, co sprzyja hybrydyzacji, czyli tworzeniu się mieszańców. W związku z utratą tarlisk, znacznie spada na przykład populacja szczupaka. Zalewane łąki są także miejscem żerowania licznych ptaków brodzących – w przypadku ich braku – tracą swoje żerowiska i miejsca rozrodu. W tej grupie także liczne są gatunki silnie zagrożone, czy wręcz wymierające.
Zapory na rzekach blokują przemieszczanie się rumoszu i osadów dennych – te przecież osadzają się przy zaporze i na dnie zbiornika. Wypływająca ze zbiornika woda wymywa więc i pogłębia koryto rzeki poniżej zbiornika, powodując jego erozję wgłębną. Prowadzi to do obniżania się poziomu wód, także tych gruntowych, poniżej zbiornika a jednocześnie dodatkowo utrudnia wylewy rzece. Brak transportu kamieni i żwiru powoduje z kolei stopniowe zamulanie i zanikanie żwirowisk, będących siedliskiem specyficznych gatunków bezkręgowców i ryb.
Niestety brakuje tej wiedzy społeczeństwu i decydentom, dla których zbiorniki zaporowe, niezmiennie kojarzą się z retencją, bezpieczeństwem przeciwpowodziowym i rekreacją.
Piotr Fonfara