MJ

Wszedłem do lasu cichego. Lasu na krańcu lata, przy końcu wegetacji i krańcu Polski. Jestem jedną z osób, które otrzymały zgodę na wjazd do strefy objętej stanem wyjątkowym przy granicy z Białorusią.

Nie pchałem się w to miejsce specjalnie, lecz to sytuacja we wrześniu sama wybrała taki obrót wydarzeń. Wjazd do strefy zbiegł się w czasie z pierwszym dniem wejścia w życie prawa, na mocy którego miejscowości w pasie bezpośrednio przy granicy stają się dostępne tylko przy uzyskaniu zgody straży granicznej lub na drodze bezpośredniego związku obywatela z tym terenem – z jego domem, działką, pracą. To był czas, gdy rozpoczynaliśmy dokumentacje Puszczy Augustowskiej. Część stanowisk w lasach i borach zlokalizowana była czasem kilkadziesiąt metrów od zasieków. Naszym celem nie była sytuacja humanitarno-polityczna, lecz bory bagienne, grądy Tilio-Carpinetum oraz wszechwilgotne, pełzające obiftością mchów łęgi. To tyle, jeśli przyjrzeć się powodom. Jest jeszcze cichy las. To o nim myślę teraz pisząc z otoczonej puszczą wsi Gruszki – wsi objętej stanem wyjątkowym.

Listopadowy las ocieka teraz wilgocią. Kłębi się ona w każdym pniu, moczy rozległe kołdry mchów borowych, tworzy zacieki na sinych od porostów spękanych pniach olch. Poranki tu witają mgłami i ciszą uśpionego lasu. Dostałem las dla siebie. Nikogo tu nie ma lub być nie powinno, bo na to trzeba mieć oficjalne pozwolenie. Las intymny otacza mnie myślami, które łatwiej zebrać w tym bezludnym krajobrazie. Dostałem las dla siebie.

Od początku kryzysu na granicy czuć ciągłe napięcie. Każdy przejazd samochodem naprzeciw innej osoby łączy się ze wzrokiem podejrzliwym utkwionym we mnie. Moja wędrówka między punktami badawczymi urosła rangą do zjawiska osobliwego – kim jestem, że pośrodku niczego, tu jestem? Ja też patrzę na nich podejrzliwie. Każdy nadjeżdżający jeszcze bardziej nie pasuje do tej puszczańskiej ciszy przygranicznej.

W strefie można napotkać na mieszkańców jeżdżących do swoich wsi na rowerach. Niektóre osady oddalone są od większych wsi o kilka kilometrów. Jedynym miastem w pobliżu jest Lipsk, do którego droga dłuży się przez lasy, ale to i tak bliżej niż do dalekiego Augustowa. Pośród leśnych duktów spotykam też czasem straż graniczną. Chłopacy (w większości pracują tu mężczyźni) podczas tych obustronnych nieoczekiwanych spotkań zdziwieni są czasem bardziej ode mnie moim nagłym pojawieniem wśród dziczy. Pozostaje mi z nieskrywaną radością rozwiewać ich obawy i szeroko przybliżać ideę badań przyrodniczych, na podstawie których powstają później plany ochrony przyrody. Od początku wyznaczenia strefy złapano kilkadziesiąt (może kilkaset?) osób, które miały zorganizować przejazdy dla osób, którym udało się przekroczyć granicę. Praca pograniczników skupia się obecnie na nieustającym patrolowaniu obszaru. Trwający dwa miesiące stan wyjątkowy napina życie wszystkich mieszkańców i przyjezdnych. Małe społeczności wsi na obrzeżach Puszczy Augustowskiej borykały się dotychczas z problemem wyjazdu młodych, z porzucaniem jałowych pól uprawnych na brzozowe ugory, z  dziurawymi drogami bez kursujących autobusów. Obecnie niemal każda rozmowa skręca co jakiś czas na sytuację „tamtych ludzi”, „tamtego miejsca”. Granicy. Lasu listopadowego. Wędrowców. Obcych lub skrzywdzonych – dwie wersje wymieszane mocno w niejednoznacznej bojaźni i współczuciu.

Napiętej atmosferze pogranicza z Białorusią towarzyszą przemyślenia o naszych postawach. Zastanawiasz się, co ludzie tutaj sądzą o ludziach wędrujących nocami po lasach? O pozostawianych po nich obozowiskach? O wizytach wczesnym porankiem na ich podwórkach z prośbą o wodę i jedzenie? Pamiętają. Dużo pamiętają, jak było niegdyś, gdy na tych terenach przewalały się różne wojska, cywile, tułały się ich babcie i dziadkowie. 

Podczas moich rozmów z „obywatelami strefy” – mieszkańcami, leśnikami, strażnikami granicznymi, żołnierzami, policjantami – najczęściej dało się usłyszeć moralny niepokój, często osłabiające przygnębienie, że w lesie są rodziny lub samotnicy, przed którymi rozłąki i kolejne zimne, mokre noce. Moja niereprezentatywna próba zostawia mimo wszystko obraz „obywateli strefy”, którzy podobnie jak ja w głębi lasów, prowadzą swoje prozaiczne życie jak dawniej. Otoczeni tym samym lasem, w którym jedni swoje życie w desperacji chcą zmienić, a inni te życie tu zakończą.

W tym czasie puszcza nadal milczy. Las tutaj jest najcichszym lasem, który poznałem. Wyludnione drogi oraz zamknięte przed postronnymi połacie borów świerkowych. Kilometry siedlisk żyznych i siedlisk kwaśnych. Świerki powalone na torfach wynurzają talerz swoich skręconych korzeni wyniesiony ponad ruń wyżej niż dach mojego domu. Torfowiska przeraźliwie zimne o tej porze roku chłodzą nogi. W grądach zagubione giganty dębowe wysokie jak bloki z wielkiej płyty. Tutaj jednak zamiast pastelowych kontrastów dobrano im najpiękniejsze zestawienia kolorystyczne mchów epiksylicznych, zimnych szarości porostów krzaczkowatych, głębokie faktury bruzd korowych. Wpełzam do świerczyn zmoczony kroplami na igłach świerkowych. Obniżam głowę przed ostrymi łukami gałęzi zwalonych cielsk żywicznych. Każdy, kto zna świerkowe zapusty wie, jak mozolne jest przeciskanie między powalonymi, trzydziestometrowymi świerkami. Podczas tej procesji podpieram się o zimne mchy. Inwentaryzuję dłońmi gajnika lśniącego, rokiet cyprysowaty (wyjątkowo przyjemny!), tujowiec tamaryszkowy.

Wilgotne siedliska Puszczy Augustowskiej zatopione są w mchach. To one robią tu puszczę. Między nimi w niewielkich dołach wodach pluszcze i zasysa stopy. Torf i maziste czarne ziemie łęgowe. Raz po raz przez puszcze przechodzą wały wiatru, które łamią jej ciszę. Wzbiera się wtedy lokomotywa nadjeżdżająca z niepokojem. Skrzypią uschnięte strzały świerkowe, spadają krople z kilkunastu metrów na dno lasu. Moczą formularze dokumentacyjne wielkimi, czystymi kleksami. Wiatr przechodzi. Las znowu milczy. Zmrok. Listopad wilgotny gasi dzień zapachem przeszywającej, oziębiającej butwiny. Pora wracać po ciemku z najcichszego lasu pełnego głośnych myśli i najcichszych dramatów.

List z cichego lasu

Wszedłem do lasu cichego. Lasu na krańcu lata, przy końcu wegetacji i krańcu Polski. Jestem jedną z osób, które otrzymały...

Rozwój to nie tylko ekspansja

Choćbyśmy teraz leżeli brzuchem ku chmurom i patrzyli na ich leniwe kłębowiska, to i tak w tym błogim letargu bierzemy...